"Sędziowie
miejscy skazali młodą kobietę, która popełniła jakieś
przestępstwo,
na
to, aby słońce zdjęło z niej miękką powłokę ciała, i kazali
ją po prostu przywiązać do słupa pośród pustyni.
-Pokażę
ci - powiedział mi ojciec - ku czemu zmierzają ludzie.
I
znowu wziął mnie ze sobą.
Zanim
dojechaliśmy na to miejsce, przetoczył się nad skazaną cały
dzień
i
słońce wypiło jej ciepłą krew, ślinę i pot jej pach. Z oczu
wypiło wilgoć światła.
Zapadła
już noc i krótkie wytchnienie, jakie daje nocny chłód, kiedyśmy
dotarli,
ojciec
i ja, do skraju tego wzbronionego ludziom płaskowyżu, gdzie ona,
biała
i
naga, wyłaniała się z piedestału skał; bardziej krucha od łodygi
żywiącej się wilgocią, ale odciętej już od zasobów ciężkiej
wody, które w głębi ziemi zalegają
gęstą
ciszą, łamała ręce jak kłos, który trzeszczy w ogniu, i wołała
o litość do
Boga.
-
Słuchaj jej - powiedział ojciec. - Odkrywa to, co istotne... Ale ja
byłem
lękliwym
dzieckiem:
-
Może ona cierpi- mówiłem - i może też się boi...
-
Ona już przeszła - odparł ojciec - granicę cierpienia i strachu,
które są
chorobami
stajennymi i na które zapada ludzkie stado. Ona odkrywa prawdę.
I
usłyszałem jej skargę. Objęta bezkresną nocą przyzywała ku
sobie wieczorną
lampę
swego domu i izbę, w której się gromadzono, i drzwi, które się
już za nią
na
dobre zamknęły. Wydana całemu wszechświatowi, który nie ukazywał
swojej
twarzy,
wzywała dziecka pieszczonego przed snem, istoty, w której streszcza
się świat. Oddana na tym bezludnym płaskowyżu niewiadomemu, które
już nadchodziło,
śpiewała
kroki małżonka dźwięczące wieczorem na progu, rozpoznawane
i
niosące pokój. Sama w tym ogromie i nie mająca się czego
uchwycić, błagała,
aby
zwrócono jej te wały obronne, które pozwalają żyć: motek wełny
do przędzenia, miskę- tę jedną, jedyną do zmycia, dziecko, które
trzeba uśpić — to właśnie, żadne inne.
Wołała
ku wieczności swego domostwa, nad którym unosiła
się
ta sama co nad całą wioską wieczorna modlitwa."
Antoine de Saint Exupéry,
"Twierdza", 2012