środa, 10 grudnia 2014

o milczeniu

Marianne skończyła swoją pracę i zaplótłszy ręce, usiadła na poręczy fotela. Było już ciemno i mogło się zdawać, że za srebrnymi pasemkami choinki zaczyna się las. Przed jednym z czworaków pod wieczornym niebem śpiewał wysoki dziecięcy głos. Stawał się coraz cichszy, jakby zakrywał go śnieg. Ogień na kominku prześlizgiwał się niebieskawo po dużej brzozowej szczapie.
Thomas oparł skroń o ramię Marianne. Była już pora, żeby wstać i ogłosić w całym domu, że wszystko gotowe, ale taka chwila już nie wróci.

Gdy wstanie, będzie stary, bardzo stary, jak ów mężczyzna z baśni, który znajdował się pod ziemią. Wówczas pozostaną tylko gwiazdy i kamienie, ryby i kwiaty, istniała określona wąska granica, przy której człowiek musiał oderwać się od zabawy i marzenia, żeby wejść na nietknięty obszar, nie znoszący żadnego towarzystwa. Tam, gdzie powietrze jest czyste i zimne jak nad lodowcem i gdzie powstawało to, co przetrwało nazwę "człowiek". Samotność była zaś czymś więcej niźli jakieś poetyckie słowo. Była rozstrzygnięciem, które nie powtórzy się, gdy się je odrzuci.
Już pora — powiedział i wstał.

Marianne wnętrzem dłoni przesunęła po jego czole i posłusznie wstała. 

Po raz pierwszy nie był to już gest dziecinny i wiedział, że oto stała się dorosła. Oboje nie zapomną tego gwiazdkowego wieczoru. 
 




Ernst Wiechert, Proste życie, rozdz. 13.