środa, 19 sierpnia 2015

Powołanie

"Przez wiarę usłu­chał Abra­ham, gdy zo­stał
po­wo­ła­ny, aby pójść na miej­sce, które miał wziąć
w dzie­dzic­two, i wy­szedł, nie wie­dząc dokąd idzie
".

List do He­braj­czy­ków 11, 8

 
Od rana czu­łam się szcze­gól­nie. Po pierw­sze – przy­śnił mi się dom. Bie­ga­łam po nim boso, po nowej pod­ło­dze, mu­sia­łam chyba lekko uśmiech­nąć się przez sen, bo­wiem rano uśmie­cha­ło się do mnie wszyst­ko – czer­wo­ne róże, gdy zmie­nia­łam im wodę. Murka o kre­cim fu­ter­ku upodo­ba­ła sobie koci sen na moim kocu. Czę­sto mam po­czu­cie otu­le­nia jej dys­kret­ną przy­jaź­nią. Uśmie­cha­ły się do mnie jej łapki, które mięk­ko pod­wi­ja leżąc na moich ko­la­nach.

Pa­trzy­łam przez chwi­lę na swoje od­bi­cie. Wy­szczu­pla­łam. Uro­sły mi włosy. W słoń­cu moje blade ciało miało tro­chę cie­plej­szy od­cień. Uła­mek se­kun­dy, zbęd­na myśl: dla­cze­go je­steś sama? Przy­go­to­wa­łam szyb­ko kawę. Mia­łam po­czu­cie, że o czymś po­win­nam pa­mię­tać.

Rzu­ci­łam szyb­ko okiem na wczo­raj­sze no­tat­ki. Piszę o życiu i losie tych, któ­rych kości każ­dej wio­sny, nie­zmien­nie, mój oj­ciec wy­ko­pu­je, pra­cu­jąc w polu. 150 tys. ludzi. Prze­łom grud­nia, stycz­nia 1945. Na stat­kach Wil­helm Gu­stloff, Steu­ben, Goya – całe miej­sco­wo­ści. Cwa­niak, który od­pa­lał tor­pe­dy, do­cze­kał się nawet po­mni­ka w swym kraju.  Jak za­wsze o tej porze roku, dźwięk słowa Zalew od­bie­ra mi na mo­ment dech w pier­siach. In­for­ma­cje na ekra­nie - no tak, rocz­ni­ca zdo­by­cia Kró­lew­ca przez Armię Czer­wo­ną. Sta­ram się nie my­śleć o tych, które tego dnia obu­dzi­ły się ze snu. Chłod­ne sta­ty­sty­ki – 10 na jed­ne­go żoł­nie­rza, który od czte­rech lat nie wi­dział ko­bie­ty. Znów po­czu­łam się wy­jąt­ko­wo - wiem, że czło­wiek po­tra­fi do­trzeć do ścia­ny, za którą jest już tylko pół­mrok wie­czor­ne­go zsu­wa­nia za­słon.

Gdy pra­cu­ję dosyć in­ten­syw­nie, lubię wra­cać na kilka dni do mia­sta. Z bal­ko­nu spo­glą­dam na oko­licz­ne pola, ogro­dy, pierw­sze kwia­ty, karm­ni­ki, nie­koń­czą­cy się po­chód wie­wió­rek i klu­cze uko­cha­nych, do­stoj­nych pta­ków. Nieco zzięb­nię­ta za­trzy­ma­łam się w po­ło­wie ko­ry­ta­rza. Spoj­rza­łam raz jesz­cze na klucz. Le­ciał w stro­nę domu.

Wczo­raj z Igo­rem czy­ta­li­śmy o dzie­dzic­twie, które Pan po­le­cił Abra­ha­mo­wi objąć. Zo­stał po­wo­ła­ny. Nie wie­dział on jed­nak, gdzie jest owo dzie­dzic­two.. Czym w isto­cie jest dzie­dzic­two? Jak od­na­leźć w sobie wiarę, by wy­ru­szyć gdzie­kol­wiek? Myślę o tych, któ­rzy dziś zginą na Ukra­inie. Wojna. Wiem, że pę­kło­by mi serce, gdy­bym mu­sia­ła opu­ścić War­mię i Ma­zu­ry.

A prze­cież 20 km od mo­je­go domu stoją ro­syj­skie czoł­gi.

Ży­ła­bym może dalej, spo­koj­nie, tak jak trwa­ją stare drze­wa. Znam prze­cież wielu ludzi któ­rzy mu­sie­li po­że­gnać tak wiele, a w tych ciem­nych wie­kach i tak ro­bi­li swoje. Lubię wspo­mnie­nie o Ma­rion Dönhoff, która po do­tar­ciu w jed­nym płasz­czu do Nie­miec, ze skar­pet­ka­mi na dło­niach, za­miast rę­ka­wi­czek - wzię­ła się do pracy. Na­ucza­ła wio­sną 1945 r. dzie­ci. Wtedy, gdy wszy­scy cho­dzi­li na sza­ber. Ona na­ucza­ła.

No tak, zga­dza się. 11 marca 2002.

Śpij spo­koj­nie, wiel­ka Ma­rion. Moja uko­cha­na, dobra przy­ja­ciół­ko ze sta­rych cza­sów, która po­wra­casz do mnie każ­dej wio­sny bielą prze­bi­śnie­gów i na żu­ra­wich skrzy­dłach, gdy za­po­mi­nam, że pokój ist­nie­je, nie­za­leż­nie od świa­ta – w moim sercu.