wtorek, 21 marca 2017

Idący

W języku ukraińskim słowo skazenyj, oskazenilyj, oznacza, w odniesieniu do człowieka - pałającego
gniewem, rozzłoszczonego do granic, dokonującego strasznych czynów z powodu nienawiści.


O czynach dokonanych z powodu nienawiści pisze w poruszający i rzetelny sposób wielokrotnie nagradzany austriacki pisarz, tłumacz oraz dziennikarz, Martin Pollack. Czymże, jak nie właśnie dogłębną nienawiścią jest nie tylko zabijanie drugiego człowieka, lecz równoczesne odmawianie mu godnego pochówku.

Jako dziecko żyłam w cieniu wielu wojennych i powojennych udręk Europy Środkowo Wschodniej – Akcja Wisła, obozy koncentracyjne, wielka nieobecność Polaków, Niemców, Żydów, Ukraińców na ziemiach zamieszkiwanych przez nich od stuleci. Opowieści pełne grozy, śmierci, pożegnań, upiornych przepraw, przypadkowych pochówków. Dzieciństwo na Warmii i Mazurach było nimi wypełnione.

Jednak Martin Pollack w reportażu literackim Skażone krajobrazy raz jeszcze porusza najdelikatniejsze struny człowieczeństwa – trochę, jak ostatni sprawiedliwy pokazuje mechanizm upiornego myślenia katów.

Przeraża zaś podczas lektury nie tylko postawa katów. Pollack stawia pytanie, czy nie jeszcze gorszym jest postawa miejscowej ludności, która obojętnością, kurnikami, zdziczałymi porzeczkami próbuje przykryć ziemię wraz z (bolesną) tajemnicą. Nakreśla Pollack przypadek w Polsce konfrontacji prób przywrócenia imion za pomocą krzyża, pomnika. Sprawa mieszkającej dziś w USA Anny Karwańskiej, łączniczki Ukraińskiej Powstańczej Armii jest świadectwem niemożności przebicia się do ludzkich serc, zabieganiem o to także, by mieszkańcy Birczy, w której zamordowano 28 osób nie leżeli pod rozrzuconym obornikiem. Bardzo bolesne świadectwo bolesnych czasów.

Nie sposób nie przyznać racji Pollackowi w kwestii problemów Europejczyków w odniesieniu do ich opuszczonych ziem, zmarłych, interpretacji historii i tak wykluczającej się wzajemnie pamięci i polityki historycznej.

Ale chcę aby recenzja była pretekstem do opowiedzenia tego, że dokonała się wczoraj piękna rzecz na świcie.  Myślami jestem otulona ciepłym wieczorem w przygranicznej miejscowości Wierzbica w okolicach Hrebennego i Uhnowa, skąd przesiedlono moich przodków. Miałam ciepłe przeczucie, że żadna nienawiść nie może wykorzenić poczucia domu z tych terenów.

W 70 rocznicę Akcji Wisła, potomkowie i mieszkańcy naszej wsi przyjadą do Obozu Koncentracyjnego w Bełżcu.

 Będziemy wraz ze społecznością lokalnych Żydów modlić się wspólnie za naszych sąsiadów i bliskich. Kadisz i Parastas. Nie chcieliśmy kamer. Chcemy opłakać sąsiadów i bliskich.


Ale najpierw, kilka miesięcy temu przyśniła mi się podróż. Ta jedna z wielu podróży do korzeni,
do rajów utraconych, do grobów. Jadąc do Wierzbicy zawsze odwiedzałam Bełżec.Może dlatego
przyśnił mi się skraj lasu. Miałam świadomość, że to jedno z tych muzeów, miejsc pamięci. Wydzielone sektory, oddzielone jakimś sznurkiem bądź drutem. W poszczególnych pasach, jak po chodniku szli ludzie, właściwie zwłoki, widziałam kości, skórę, zapadnięte miednice, rozkład.

 Szli tak jak ja, wzdłuż polany. Żyli, idą przecież tak jak ja.


Nagle zrozumiałam, że oni są nadal niepochowani.
Muszę obudzić się, odmówić modlitwę za zmarłych. Na moment spojrzał na mnie Pan
i wszyscy idący ku niemu.