Gdy zapadał się pode mną oszroniony dzień – zasiadałam obok długiego
wieczoru. Patrzyłam mu prosto w oczy splatając dłonie na kolanach.
Powiedziano mi jesienią, że to już czas. Na tle rzędów książek wyglądać
musimy komicznie. Wyglądam przecież jak dziecko – a tu nagle
zawstydzający, poważny gość. Ten związek od początku widniał jedynie na
papierze. Poznawał to także przechodzień, któremu przemykały oczy
wpatrzone w jeden punkt.
Żądał niemal, abym przychodziła do łóżka w długiej białej koszuli. Moja księżno szeptał, gdy składałam głowę na jego piersi. Przeczesywał wówczas palcami włosy.
Zapalał
najpierw księżyc w piersi, abym odzyskała dech zagubiony w słońcu.
Później gwiazdy we włosach, zorze w głębi oczu – wokół przecież tak
głęboki mrok. Nic nie robił sobie z moich wymówek; siadaj – prosił, chcę
słuchać o tym, co dziś cię zachwyciło. Czy wzrusza cię czerwień dzikiej
róży przy pomarańczowych drogach? Czy gdy patrzysz na to, co kochasz,
policzki przyprószają się drobną, różową trzmieliną?
Wyśmiewał
moje pytania, rozczulały go odpowiedzi. Ujmował kojąco twarz, gdy
miewałam sny z krainy zapomnienia. Każdego poranka otrzymywałam do
śniadania zawsze ten sam zestaw: ptaki w oknie, słońce na czole,
kasztany na sercu.
Może dlatego nigdy nie czułam się porzucana.
Gdy zapadał się pode mną
oszroniony dzień – zasiadałam obok długiego wieczoru.
Patrzyłam mu prosto w oczy splatając dłonie na kolanach.
Powiedziano mi jesienią, że to już czas. Na tle rzędów książek
wyglądać musimy komicznie. Wyglądam przecież jak dziecko – a
tu nagle zawstydzający, poważny gość. Ten związek od początku
widniał jedynie na papierze. Poznawał to także przechodzień,
któremu przemykały oczy wpatrzone w jeden punkt.
Żądał niemal, abym przychodziła do łóżka w długiej białej koszuli. Moja księżno szeptał, gdy składałam głowę na jego piersi. Przeczesywał wówczas palcami włosy.
Zapalał
najpierw księżyc w piersi, abym odzyskała dech zagubiony w
słońcu. Później gwiazdy we włosach, zorze w głębi oczu – wokół
przecież tak głęboki mrok. Nic nie robił sobie z moich wymówek; siadaj – prosił, chcę
słuchać o tym, co dziś cię zachwyciło. Czy wzrusza cię czerwień
dzikiej róży przy pomarańczowych drogach? Czy gdy patrzysz na to,
co kochasz, policzki przyprószają się drobną, różową
trzmieliną?
Wyśmiewał moje
pytania, rozczulały go odpowiedzi. Ujmował kojąco twarz, gdy
miewałam sny z krainy zapomnienia. Każdego poranka
otrzymywałam do śniadania zawsze ten sam zestaw: ptaki w oknie,
słońce na czole, kasztany na sercu.
Może dlatego nigdy nie czułam się porzucana.
Gdy zapadał się pode mną oszroniony dzień – zasiadałam obok długiego
wieczoru. Patrzyłam mu prosto w oczy splatając dłonie na kolanach.
Powiedziano mi jesienią, że to już czas. Na tle rzędów książek wyglądać
musimy komicznie. Wyglądam przecież jak dziecko – a tu nagle
zawstydzający, poważny gość. Ten związek od początku widniał jedynie na
papierze. Poznawał to także przechodzień, któremu przemykały oczy
wpatrzone w jeden punkt.
Żądał niemal, abym przychodziła do łóżka w długiej białej koszuli. Moja księżno szeptał, gdy składałam głowę na jego piersi. Przeczesywał wówczas palcami włosy.
Zapalał
najpierw księżyc w piersi, abym odzyskała dech zagubiony w słońcu.
Później gwiazdy we włosach, zorze w głębi oczu – wokół przecież tak
głęboki mrok. Nic nie robił sobie z moich wymówek; siadaj – prosił, chcę
słuchać o tym, co dziś cię zachwyciło. Czy wzrusza cię czerwień dzikiej
róży przy pomarańczowych drogach? Czy gdy patrzysz na to, co kochasz,
policzki przyprószają się drobną, różową trzmieliną?
Wyśmiewał
moje pytania, rozczulały go odpowiedzi. Ujmował kojąco twarz, gdy
miewałam sny z krainy zapomnienia. Każdego poranka otrzymywałam do
śniadania zawsze ten sam zestaw: ptaki w oknie, słońce na czole,
kasztany na sercu.
Może dlatego nigdy nie czułam się porzucana.Gdy zapadał się pode mną oszroniony
dzień – zasiadałam obok długiego wieczoru. Patrzyłam mu prosto
w oczy splatając dłonie na kolanach. Powiedziano mi jesienią,
że to już czas. Na tle rzędów książek wyglądać musimy
komicznie. Wyglądam przecież jak dziecko – a tu nagle
zawstydzający, poważny gość. Ten związek od początku widniał
jedynie na papierze. Poznawał to także przechodzień, któremu
przemykały oczy wpatrzone w jeden punkt.
Żądał niemal, abym przychodziła do łóżka w długiej białej koszuli. Moja księżno szeptał, gdy składałam głowę na jego piersi. Przeczesywał wówczas palcami włosy.
Zapalał
najpierw księżyc w piersi, abym odzyskała dech zagubiony w
słońcu. Później gwiazdy we włosach, zorze w głębi oczu – wokół
przecież tak głęboki mrok. Nic nie robił sobie z moich wymówek; siadaj – prosił, chcę
słuchać o tym, co dziś cię zachwyciło. Czy wzrusza cię czerwień
dzikiej róży przy pomarańczowych drogach? Czy gdy patrzysz na to,
co kochasz, policzki przyprószają się drobną, różową
trzmieliną?
Wyśmiewał moje
pytania, rozczulały go odpowiedzi. Ujmował kojąco twarz, gdy
miewałam sny z krainy zapomnienia. Każdego poranka
otrzymywałam do śniadania zawsze ten sam zestaw: ptaki w oknie,
słońce na czole, kasztany na sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz